Hubert, Hubuś, Bubuś, Hubcio-Bubcio, Hubek, Bubek, Kubek, Dziubek, Hubcio... tak na niego wołamy 😍
Jego brat bliźniak na początku nazywał go: "Uu!".
Urodził się jako pierwszy, silny, zdrowy. Mruczał jak niedźwiadek, wiecznie uśmiechnięty i z głową pełną pomysłów. Choć długo nie chciał mówić w naszym ojczystym języku, czytać nauczył się mając nie całe 5 lat. A pierwszy wyraz jaki przeczytali wspólnie z bratem (bo jeden z mamą a drugi z tatą) to "d,u,p,a". Jak mi wstyd, że właśnie taki, ale płakaliśmy ze śmiechu. Żadnego wyrazu nie mogli skojarzyć, jak wlasnie ten. Pamiętam jak dziś: literka po literce, sylaba po sylabie, wreszcie: d...! Bingo!!!!! Jaki to był cudowny dziecięcy śmiech! Śmiech, bo niedozwolony wyraz na d..., i śmiech radości zrozumienia! Chłopcy od razu chwycili, że poszczególne literki tworzą wyraz! Bo przecież kiedy dziecko mówi po kolei: "dy, u, py, a", to wychodzi mu :"dyupya", czyli nic znanego! Popłakaliśmy się z mężem do łez...
Cudowne przeżycie, kiedy widzisz, jak Twoje dziecko się rozwija i to dzięki Tobie a nie jakiejś tam pani z przedszkola. Hubek wyróżniał się od urodzenia taką łagodnością, ugodowością. Kochał wszystko, co mączne i niezdrowe. Choć czekoladę pokochali obydwaj mając dopiero 4 lata. Gdy chodził do przedszkola odznaczał się odwagą, zawsze bronił ukochanego brata. W zerówce zauważyliśmy, że Hubuś nie musi nic pamietać, nie musi robić notatek, bo, jak się okazało, jego brat wszystko pamięta. Skutkiem tego było rozdzielenie chłopców w pierwszej klasie podstawówki. Hubuś był w 1B a Łuka w 1C. Dzięki temu nasz Hubek zrobił się samodzielny, wszystkiego pilnował sam. Dlatego w kolejnym roku chłopcy byli juz razem w jednej klasie. I tak jest do tej pory. Mając 7 lat zaczęli brać lekcje gry na pianinie, potem nauka jazdy na nartach, piłka nożna (na pierwszym meczu ich drużyna przegrała 2:11 😁) a na pół-koloni okazało się, że chłopcy mają jeszcze inny talent. Hubek zajął pierwsze miejsce a Łuka drugie w turnieju tenisowym. A przecież oni nigdy nie grali (to było niesamowite).
Zresztą na pierwszych zajęciach narciarskich zorganizowanych przez przedszkole instruktor nie mógł uwierzyć, że chłopcy nigdy nie mieli na nogach nart! Powiem Wam w sekrecie, że mój mąż tak tym się podjarał, iż zapisał nas oboje na naukę jazdy na nartach, bo uważał, że ten talent musieli odziedziczyć po nim! I co? Ja mimo lęku wysokości już na pierwszych zajęciach radziłam sobie swietnie, a mój genialny mąż jeszcze ma trzecich nie załapał i co chwila się przewracał... 😄 Stwierdził, że to nie dla niego i jest beztalenciem totalnym. Przyznał mi wtedy ze spuszczoną głową, że to raczej po mnie chłopcy majà tem talent. Ha ha, biedaczek. Ale notabene powiem Wam, że później sam nauczył się jeździć w 5 minut, gdy został sam na stoku z naszymi synkami i ich dwoma kuzynami. Jak musiał to bractwo upilnować i zbierać po kolei na stoku, zapomniał o strachu i dzielnie dał sobie radę. Ale zostawmy męża! No, może nie dosłownie😉. To temat na całkiem inne opowiadanie...
Wracając do chłopaków: następnie zamarzyła im się deskorolka i tu zaczęła się ich pasja, jak do tej pory, pasja życia. Nadeszła epoka fascynacji wszelkiego rodzaju deskorolkami, bmx-ami, aż wreszcie scooterami (nie wiem dlaczego tylko w Polsce nazywają się hulajnogami, choć nie są to zwykłe dziecięce hulajnogi, tylko wyczynowe pojazdy stworzone do wykonywania akrobatycznych ewolucji na skateparku).
Do tej pory Hubek jest taki, jak od początku wszyscy o nim mówili: "Ten chłopak ma w oczach wigor..." To prawda, ciągle coś, a pomyłek sto tysięcy. Tak dalej, Synku, idź przez życie tak, jak chcesz i lubisz, przebojowo, ale pamiętaj: mądrze!
Kochamy Cię!